Zapraszam do zapoznania się z relacjami z trasy finałowego etapu MTB Cross Maratonu, który w sobotę odbył się w Kielcach. Swoimi spostrzeżeniami podzielił się z nami Łukasz Lisowski, który tego dnia pojechał najepiej ze wszystkich reprezentantów Gatta Bike Team na dystansie Master i zajął 19. miejsce open i 11. miejsce w kategorii M2. Swój przebieg wyścigu przedstawił również Łukasz Matusiak, który tego dnia miał na trasie problemy techniczne i ostatecznie uplasował się na 29. miejscu open i 14. pozycji w M2.
Łukasz Lisowski:
„Trasa w Kielcach przypadła mi bardzo do gustu. Podobało mi się to, że nie było od samego startu mocnych podjazdów. Mogłem na spokojnie rozkręcić się i wejść w rytm wyścigowy. Po kilkunastu km mocnej jazdy z całą czołówką nastał moment, kiedy musiałem się z nimi pożegnać i dalej do mety jechać własnym tempem. Podjazdy były momentami tak strome, że dawały się nam bardzo w kość. A do tego długość podjazdów i zjazdów na trasie Master były nieporównywalnie trudniejsze od tych, które były w drugiej części wyścigu, kiedy połączyliśmy się z dystansem FAN. Dużą cześć dystansu przejechałem razem z Robertem Pilchem, jednak na którymś zjeździe odjechałem mu i dalej już jechałem sam. Natomiast od około 45km jechałem razem z zawodnikiem z Bikebordu i równą mocną pracą na zmiany dojechaliśmy do samej mety.”
Łukasz Matusiak:
„Trasa była bardzo… „świętokrzyska”, czyli mocny interwał od początku do końca. Co, jak co, ale takie trasy leżą mi najbardziej. Wyścig zapowiadał się bardzo ciekawie, tym bardziej, że obsada była bardzo mocna. Oprócz całej ekipy z BSA przyjechali też chłopaki z Algidy co wróżyło mocne tempo od początku… Tak się właśnie stało, gdy tylko odjechał samochód-pilot wszyscy ruszyli mocno do przodu, rozrywając w drzazgi kilkudziesięcioosobowy peleton. Tego dnia liczyłem na podreperowanie swojej pozycji w klasyfikacji generalnej więc koniecznie musiałem utrzymać tempo czołówki, przynajmniej na początkowych kilometrach. Jechało mi się dobrze, ale Algida, BSA i kilku innych chłopaków z czołówki dyktowali mordercze tempo, którego nie wytrzymywało coraz więcej zawodników. Mimo wszystko trzymałem kontakt z grupą, jednak gdy wyścig wjechał we właściwy teren moje tylne koło zaczęło dziwnie pływać… GUMA!!! Nie wiem jak, nie wiem skąd, po prostu, jak zwykle… Straciłem całą motywację do ścigania, no bo ile można… Tego dnia nie wziąłem na trasę dętki, ani pompki, wierzyłem, że się nie przyda, a może inaczej – nie wierzyłem, że znów może mi się przydać… Całe szczęście kilka minut za mną jechali Lisu i Pilu, poratowali mnie dętką i nabojem na CO2. Pech chciał, że nie mogłem ściągnąć starej dętki bo nakrętka na obręczy pozaklejała się pozostałościami po mleczku
Także zmiana kapcia trwała lata świetlne, a ja spadłem na sam ogon wyścigu. Gdyby nie to, że walczyliśmy o drużynówkę to pewnie pojechał bym już tylko dla fanu ale trzeba było spiąć poślady… I tu pojawił się kolejny problem, albo ja tego dnia niedowidziałem albo trasa było niefortunnie oznaczona bo w pogoni za chłopakami udało mi się kilka razy pogubić trasę – kolejne stracone minuty. Na ok 40 kilometrze doszedłem Przemka, jechaliśmy chwilę razem ale postanowiłem gonić Pila i Lisa… niestety, a może stety chłopaki jechali mocno i przyjechali na metę kilka minut przede mną. Znów pozostaje niedosyt, co by było gdyby…”
Autor: Osad